"Good morning Vietnam"
W deszczowe przedpoludnie wylecielismy do Hanoi. Lot byl zadziwiajaco krotki, ledwo osiagnelismy pulap ponad chmurami a tu zaczyna sie "rollercoaster", czyli podchodzenie tresci zoladka do gardla w czasie ladowania... Wyladowalismy gdzie pomiedzy polami ryzowymi, co mialo byc lotniskiem miedzynarodowym. Do samej stolicy jechalismy jeszcze 45 minut lokalnym autobusem. W Wietnamie galopujaca inflacja spowodowala, ze za 1 Euro dostalismy w kantorze 25 600 dongow, czyli walizke pieniedzy. Za bilet z lotniska zaplacilismy zaledwie 5000 od osoby. Hotel odnalezlismy w miare szybko, a wlasciwie to on sam znalazl nas. Turystow w Wietnamie nie jest tak duzo jak w innych panstwach azjatyckich wiec naganiacze walcza o kazda spotkana zablakana "dusze". Pierwsze wyjscie na miasto i pierwszy szok, wszyscy przemieszczaja sie na motorach, na nasze szczescie z niezbyt zawrotna szybkoscia. Jednak halas jaki robia silniki motorow i klaksonow jest niczym w porownaniu z 20 minutowa przerwa w szkole. Uliczki starej dzielnicy Hoan Kiem, gdzie mieszkamy, sa platanina podobnych do siebie ulic, wiec nie jest latwo za pierwszym razem dotrzec do wyznaczonego celu. Wieczorem odpoczywalismy nad jeziorem obserwujac "tubylcow". Spora wiekszosc z nich uprawiala gimnastyke, biegala wokol jeziora lub grala w badmintona.
Oprocz osob zwiazanych z obsluga ruchu turystycznego w Hanoi malo kto mowi po angielsku, wiec zakupienie butelki wody mineralnej nie raz przysparza zabawnych sytuacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz