Po dlugich miesiacach oczekiwania nareszcie nastal czas wyjazdu. Nasza eskapade zaczelismy od Krakowa, bo stamtad nastapil wylot wczesnym rankiem do Kijowa. Spakowalismy tym razem to co niezbedne w jeden duzy plecak (Marysie, oczywiscie nie schowalismy do plecaka, zabralismy dla niej nowy wygodny wozek). Jeszcze spacer i nocka w uroczym Krakowie, a rano skoro swit stawilismy sie na lotnisku. Marysia na szczescie wyspana, po drodze na lotnisko delektowala sie poranna porcja mleka, dopchnela kawalkiem bagietki trzymajac w drugiej rece juz cos na zapas. Pani na lotnisku tez juz sie poznala na Marysi i przydzielila jej wlasne miejsce, w obawie, ze w tak malenkim samolocie jak embraer, to dziecko nie wysiedzi u mamy na kolanach. W drodze do Kijowa Marysia leciala prawie nieustannie przyklejajac nos do szyby i wolajac "bam bam". Ku radosci wszystkich pasazerow wyladowalismy "gladko" i zadnego "bam" nie bylo. W Kijowie obowiazkowy postoj bo linie lotnicze anulowaly lot 30 czerwca do Bangkoku. Po dlugiej odprawie granicznej, dotarlismy do centrum miasta i znalezlismy nocleg na ...dworcu kolejowym. Bynajmniej nie na peronie, a w czystym i milym pokoju dla rodzicow podrozujacych z dzieckiem w hotelu dworcowym. Tak, u nas w kraju tez by sie taka opcja nie raz przydala.
Kolejnego dnia naszej podrozy udalismy sie na lotnisko Borispol, a przewidujac korki w miescie wyjechalismy z centrum kilka godzin wczesniej. Po dlugiej odprawie granicznej, ponoc tak to zawsze wyglada na Ukrainie, trafilismy do nowej, ogromnej hali odlotow, gdzie Marysia po godzinie znala wiekszosc dzieci oczekujacych ze swoimi rodzicami na wylot. Ku naszej radosci miejsca do biegania bylo sporo, wiec w nadziei, ze to ja zmeczy przed wylotem pozwolilismy jej eksplorowac hale pomiedzy bramkami do kolejnych samolotow. Coz, dzieci jednak szybko sie regeneruja, bo do prawdziwego zmeczenia Marysi potrzebne jej bylo jeszcze "zwiedzenie" naszego samolotu. Tak nawiasem mowiac, ku niepokojowi wiekszosci znajomych, to na lotnisku widzielismy cale mnostwo rodzin podrozujacych z malenkimi dzidziami, a i w naszym samolocie ich nie brakowalo.
W drodze do Bangkoku Marysia niestety spedzala lot na zmiane, na naszych kolanach. Dzieciom do lat 2 nie przysluguje osobne miejsce, co tez wiaze sie z niewysoka cena biletu lotniczego. W trakcie odprawy lotniczej przydzielono nam miejsca tuz za klasa bisness, wiec dzieki sciance dzialowej mielismy wiecej miejsca na nogi i miejsce zabawy na podlodze dla Marysi. Natomiast gdy dziecko wreszcie zmorzyl sen, na te scianke stewardesa zawiesila dla Malej kolyske. Kolyska jednak okazala sie byc dla naszej Marysi troche za krotka i nozki jej wystawaly, co jej jednak nie sprawialo zadnego problemu. Samolot ja lekko bujal, ryczace silniki "wygrywaly" kolysanki a zapiete pasy utulily do snu. Wow, nareszcie i odpoczynek dla rodzicow. Dluga, bo prawie 9 godzinna podroz do Bangkoku minela jednak dosc szybko i w Bangkoku wyladowalismy o 4.30 nad ranem.
Tu zaczyna sie nasza przygoda z malym dzieckiem w obcej, innej kulturze. Nie zdazylismy jeszcze opuscic budynku lotniska a Marysia byla juz wielokrotnie zaczepiana przez obsluge. "Biale" dziecko stanowi tu wielka atrakcje. Poczatkowo z nieufnoscia przyjmowala te zaczepki, ale po chwili odwzajemniala usmiechy i gesty "hallo" machajac lapkami. Rozbawiala nas do lez, kiedy o 5 nad ranem siedzielismy w knajpce lotniskowej, tanczyla i spiewala swoje "lalalala" w rytm tajskiego popu ryczacego z glosnikow. Wtedy cale zmeczenie z niedospania prysnelo.
Kolejnego dnia jednak i Marysia nie uniknela jetlag'a, przespala wiekszosc popoludnia i o pierwszej w nocy wstala oznajmiajac nam swoim donosnym "papa", ze to koniec spania i czas isc robic "baby" i poszukac "dzieci". Na szczescie tych drugich jej nie brakuje, z placami zabaw jest troche trudniej. Zazwyczaj musimy przejechac kawal miasta, serwujac dziecku po drodze rozrywki tj. rejs lodzia po kanale, przejazdzke szybka kolejka nadziemna, by dotrzec do parku z porzadnym placem zabaw, ktorego moga zazdroscic nasze parki miejskie. Tak w tej chwili wyglada nasza azjatycka eskapada, na odkrywaniu nowych miejsc w znanych juz sobie wczesniej.
Gdziekolwiek sie nie pojawiamy z Marysia, czy to jest sklep, restauracja, park czy kolejka, to wszedzie wzbudza wiele radosci. Wszyscy chca ja brac na rece, albo przynajmniej dotknac, pomachac reka. Jest to momentami meczace, ale za to bardzo pozytywne. Dzieki Marysi przestalismy byc tylko kolejnymi turystami...
6 komentarzy:
No tak, mogłam się spodziewać, że Marysia nie będzie długo czekała na swoją pierwszą daleką podróż. Życzę udanych wakacji i szczęśliwego powrotu do domu. Al
Marysiu, jestem pewna, że zdobędziesz serca wszystkich spotkanych na tej egzotycznej wyprawie "tubylców"! Odkrywaj zakamarki świata, a potem wróć do nas bezpiecznie! pozdrawiam również Rodziców:) Iza
Mary rules the world!!!
No wlasnie mialam dzis do Was pisac maila z pytaniem, jak tam podrozowanie z Marysia? Ale czad z tym wszystkim:) My Wietnamem jestesmy oczywiscie oczarowani i nacieszyc sie nie mozemy...
Zyczymy dalszej szczesliwej drogi i do zobaczenia po wojazach.
Justyna I Jacek
bakcyl podróżnika córci zaszczepiony, a na to nie wymyślili szczepionki
Tak trzymać
miłej podróży
Widze że Marysia podróżowanie ma we krwi:) Pozdrowienia dla wszystkich od całej rodzinki. Wszystkiego dobrego.Agnieszka
Prześlij komentarz