sobota, 9 lipca 2011

podroz na poludnie

My tez serdecznie wszystkich pozdrawiamy, przepraszamy tych niecierpliwych, ze nie piszemy na biezaco. Nie jest to takie proste. Po upalnym dniu, zmeczeni bardziej niz Marysia, zasypiamy czasem szybciej niz nasza Mala zdazy poopowiadac (w swoim nadal jezyku) co widziala, co robila i co zrobilo na niej najwieksze wrazenie. My starzy wyjadacze chyba wolniej aklimatyzujemy sie do tutejszej temperatury. Prze pierwsze kilka dni robilismy rekonesans "starych" miejsc w Bangkoku, sprawdzajac co przez ostatnie 3 lata sie zmienilo. Tak jak w naszym kraju dlugo trwa okres decyzyjny na rozpoczecie jakiegos przedsiwziecia, tak tutaj w Azji nikt nie zwleka z nowymi inwestycjami. Ku naszemu zdziwieniu rozbudowano kolejke nadziemna i wybudowano kilka nowych drapaczy chmur oraz wielki aquapark o powierzchni naszej dzielnicy z megamnostwem atrakcji dla dzieciakow. Nasza Mary zadowolila sie placem zabaw ze zjezdzalniami, piaskiem i oczywiscie towarzystwem dzieci, ktorego wyszukuje bardziej niz naszej uwagi. Na szczescie dzieci nie potrzebuja znac tego samego jezyka a jednak potrafia sie swietnie porozumiec, a przytulance, ktorymi M obdarza inne dzieciaki tez nikomu nie przeszkadzaja.
Przez pare dni najwiecej czasu w Bangkoku spedzalismy w parku Lumpini, ktory przypomina Cental Park w Nowym Jorku. Jest wielka ostoja zieleni, z licznymi sadzawkami, w samym centrum ogromnego, zadymionego miasta. Poza dwoma duzymi i dobrze wyposazonymi placami zabaw sa tam miejsca do cwiczen jogi, tai-chi, czy fitnesu w cieniu tropikalnych, rozlozystych drzew. Wokol parku sa specjalnie przygotowane sciezki dla kolarzy i biegaczy, ktorych tu nie malo. Dla nas najwieksza atrakcja parku byly jednak warany, doslownie od malych okazow tuz po wykluciu, po takie dostojne, wiekowe, kroczace po zielencach. Widac, ze nawet ta egzotyczna przyroda dobrze kooperuje z wielka metropolia.

Koniec jednak siedzenia w wielkim miescie. Mamy ochote wreszcie na lenistwo wakacyjne, czyli plazowanie. Zdecydowalismy sie na Phuket, jedna z najwiekszych tajskich wysp. Aby sie tam dostac wsiedlismy okolo wieczora w pociag sypialny. Niestety nie zdobylismy biletow na wagon z klimatyzacja (musielibysmy pozostac w Bangkoku nastepne kilka dni), pozostaly tylko miejsca w wagonie z wentylatorem pod sufitem, na szczescie rozkladane. Marysi nie przeszkadzalo, ze jest cieplo w wagonie i wszyscy sie jej znowu przygladaja, zmeczona zasnela szybciej niz "wagonowy" rozlozyl nam lozka. Tak, wlasnie. Tutaj po wejsciu do wagonu odnajduje sie swoje miejsca jako siedzace, dopiero z czasem gdy pociag "mknie" kolejne fotele sa rozkladane, ubierana jest posciel i mozna sie udac na drzemke.
Poniewaz pociag nie dojezdza do miejsca, w ktore sie udawalismy, kupilismy bilet laczony z autobusowym. Wobec czego rankiem, po przyjezdzie pociagiem do Surat Thani, czekal na nas agent z biura autobusowego i kierowal do odpowiedniego autobusu. Po kolejnych 4 godzinach bylismy na miejscu, tzn. na wyspie. Wskoczylismy do lokalnego busika, bo taksowkarze chcieli nas zawiezc na plaze za rownowartosc biletu kolejowego. Dotarlismy do czesci wyspy o nazwie Karon, takiej spokojniejszej. Wiekszosc turystow - plecakowcow decyduje sie na Patong, czyli taka czesc gdzie zycie zaczyna sie duzo po 20-tej, czyli wtedy gdy my mniej wiecej po kolacji "bujamy" Mala do snu. Na Karonie za to prawdziwa inwazja ruskojezycznych turystow z grubymi portfelami, co dla nas poza mozliwoscia podniesienia poziomu tego jezyka, niestety wiaze sie z wyzszymi cenami. Wszystkie biura podrozy maja oferty przewodnikowe po rosyjsku jak i menu w restauracjach tez sa w tym jezyku...
Na phukecie rozkoszujemy sie... budowanie zamkow z piasku, bo nareszcie mamy dla kogo. Marysia jednak po zakosztowaniu kapieli morskich nie pozwala sie wyciagnac z wody. To nic, ze fala ja przewrocila, oczy zalala slona woda

2 komentarze:

Wojciech Kołodziej pisze...

Plaża, dzika plaża... . Pozdrawiają Wojtek, Ola, Aga i Pat.

Zafilcowana pisze...

O jejku... my tu z Jackiem caly czas przezywamy Wasze podrozowanie z Marysia... szczegolnie jak zdarza nam sie pomykac w niekoniecznie fajnych warunkach, to zastanawiamy sie, jak Wy sie przemieszczacie... ale czytam, ze Marysia ma to juz po prostu we krwi:D