Sapa to górski kurort, miejsce do którego uciekali Francuzi by odetchnąć od dusznego, upalnego i zatłoczonego Hanoi. Nadal to miejsce przyciąga swoim urokliwym położeniem u stóp najwyższego szczytu Indochin - Fansipan (3143 m npm)w paśmie Hoang Lien Son, w prowincji Laos Cai.
Zachwyceni zdjęciami Sapy podejrzanymi wcześniej w Internecie, zdecydowaliśmy się na ten kierunek, z planami zdobycia "Dachu Indochin". Nasze obawy związane były jedynie z czynnikiem, na który nie mamy wpływu - z pogodą. Od kwietnia do września panuje monsun i wtedy z nieba woda spada wiadrami, a od października do kwietnia jest dość chłodno, czyli nie ma dobrej pory na wędrówkę północnym Wietnamem.
Zarezerwowaliśmy hotel z widokiem na góry i po kolejnej nocnej przejażdżce sypialnym busem dotarliśmy na miejsce. W drodze do hotelu, o wdzięcznej nazwie "Sunrise", zdążyliśmy przemoknąć i wychłodzić się, no i trochę stracić dobry humor oraz wiarę, że będzie szansa na jakikolwiek trek po okolicy. W hotelu nas przyjęto "ciepło" - gorącym kakao i kocem elektrycznym! Przydały się spakowane długie getry, skarpety i bluzy w tropikach. Zasmuceni i rozczarowani dogrzewaliśmy zimne łóżka kocem elektrycznym, leżąc przed telewizorem. Jedynie MarJanki były zadowolone bo nadrobiły braki w "kreskówkach". Nam towarzyszyło uczucie podobne do tego, gdy pojechaliśmy kiedyś na weekend w Tatry - przez trzy dni lało, a góry oglądaliśmy na obrazie w pensjonacie. Tymczasem po ulewnej nocy poranny wiatr rozwiał trochę chmur, za którymi zamajaczył majestatu gór i głębokich dolin.
Widok zapalił nas do szybkiego wymarszu. Ponieważ lokalna ludność nadal chodziła w kaloszach i pelerynach postanowiliśmy nie szaleć z planami, a jedynie rozeznać się w samej miejscowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz